poniedziałek, 9 grudnia 2013

Cmentarna Mama.

U nas to jest rodzinne. 
Każdy z nas ma swoja cmentarna historyję. Mama również.

Mama zawsze czuje obowiązek odwiedzania swoich nieżywych krewnych, więc chodzi w odwiedziny na ich cmentarne kwatery. A że kończy się to nieplanowanymi porządkami, czas ucieka, słońce zachodzi, liście szeleszczą jakby głośniej. 
I zawsze ma szczęście, że kiedy wychodzi na takie odwiedziny późnojesiennymi lub zimowymi popołudniami, cmentarni strażnicy wcześniej zamykają wrota do kwater nieżywych.
Tak było i za trzecim razem. Liście zaczęły szumieć niecierpliwie, co przypomniało Mamie, że pora już kończyć odwiedziny. Zebrała się i udała w kierunku jednego z trzech bram... ale co to?
Zamknięte?! Ale jak to? Ja jeszcze tutaj jestem!!!! Ja żyję!!!!! Pomyślała i popędziła ku kolejnemu wyjściu... Pech. Znowu zamknięte?!?! Nie chciałabym się znaleźć w jej skórze, choć powinna zachować zimną krew, w końcu to trzeci raz... I zimna krew była by chyba jak najbardziej na miejscu.
Dobiegła do ostatniego wyjścia i zdołała dogonić klucznika, który swoim posępnym image wcale nie wyglądał lepiej niż ŻNIWIARZ.
Z opowieści na gorąco wiem, że za pierwszym razem nikogo nie udało się spotkać. 
Wiatr targał cmentarnymi drzewcami, nietoperze jakby niżej fruwały... 
Ale Mama znalazla wyjście z opresji... młodsza była, zwinniejsza, to skoczyła przez płot, strasząc tym samym spacerujące dewotki po deptaku.
Mama RULEZ! 





poniedziałek, 18 listopada 2013

Karny "K" za złe parkowanie.

Ostatnio mam nowe hobby.
Wybieram Biedrę znajdującą się w centrum miasta.
Tak, przyznaję się, jestem biedna.
Jak to świętej pamięci pan K zasłynął wypowiedzią, że sklepy te są dla najuboższych i najbiedniejszych. Chodzę tam i tak samo jak Pan K kupuję ten słynny koszyk pana K!
Ale nie o tym rozprawiać mam zamiar. Jeszcze nie teraz.
Jakoby dżeronimo, które jest prawowitym właścicielem mojej ulubionej Biedry, prężnie się rozwija, prosperuje, a ludziom dookoła żyje się lepiej, przed wejściem zaszły zmiany.
Zmiany te oto polegały na tym, że usunięto wielka wiatę z jeszcze większymi koszykami z którymi ledwo się można było przecisnąć między regałami.
By żyło się lepiej.
W miejscu tym wydzielono 4 miejsca parkingowe, całkiem praktyczne, z czego 1 dla osób niepełnosprawnych. Super. Biedra robi wszystko, by żyło się lepiej!
Klientela, choć z miasta niewielkiego, ale z tradycjami, niekoniecznie chyba respektuje ten przywilej. Można by powiedzieć szczęście w nieszczęściu. Miejsce parkingowe dla niepełnosprawnych przed sklepem, gdzie udajemy się, by żyło się lepiej.
Niestety zajęte przez jakiegoś gbura i prostaka.
Któremu nie chce się iść dokładnie 30m dalej, by zapakować swoje pakunki i czuć, że żyje mu się lepiej. Stąd mój pomysł, aby reaktywować obywatelski obowiązek i karać mniej, bądź  bardziej dokuczliwie tych, którzy sprawiają, że pomimo wszystkich pozytywnych intencji niektórym wcale nie żyje się lepiej.
Kiedyś zakupiłam w pewnej drukarni całkiem sporą kolekcję naklejek o specyfikacji bardzo uprzykrzającej życie.
Poluję i uprzykrzam.




Uwierzcie mi, drukarnia zrobiła świetną robotę. Nie sposób zdrapać bez ciepłej wody, gąbki i kilku mile spędzonych chwil na drapaniu.
Szkoda, że pod Biedrą wystawać nie da się cały dzień. Z racji tego, że bez pracy jestem od chwili coraz dłuższej, to zakupy trzeba ograniczać i zimno na dworze.
Ale wracając. 
W dniu dzisiejszym, by żyło mi się lepiej, zaszalałam i nabyłam krewetki. Ubogi też ma wyrafinowane smaki. Smaki z biedry… Upolowałam delikwenta. Więc szybka akcja, niczym Adamiakowa…
… torebka – ciach…
… suwak – ciach…
… nalepka – ciach, ciach, ciach, się odkleić nie chciała, chłopaki nie pomyśleli o ułatwieniu, ciach…
…. Pucu, pucu szyba – ciach…
… jeszcze tylko docisnąć, żeby pęcherzyki powietrza nie ułatwiły zdrapywanka – ciach!
Gotowe!
Z duma pomknęłam po owe krewety kukając, czy delikwent podchodzący do swojej dorożki dojrzy… i nie dojrzał. No wyjechał perfidnie niewzruszony ze sporą wlepką na wysokości narządu wzroku. I nic.
Zawiodłam się, ale nie mam zamiaru się poddawać. Zamówię większe, może mniej wulgarne. Może.

Jutro z samego rana interwiew w mieście uważanym przez większość ludności naszego kraju, jako największe miasto studenckie.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Listopad i lodówka.

Lepsza Połówka otworzyła jedno z dwojga oczu i z ulgą dotknęła mojej stopy. Wyznaje, że w nocy wystraszyła się dziecka z lodówki.
Po chwili otwiera drugie z dwojga oczu. Nieco zaklajstrowane. Ale już radośniejsze niż poprzednie.
Przed nami została jeszcze jedna noc...


A tak oto radosne mewy dryfują po listopadowym morzu Bałtyckim.
 
 
Listopadowe mewy.


czwartek, 24 października 2013

DZIKIE ŻĄDZE.

Coś zaczyna mnie ssać... ale jakoś nadzwyczajnie. Tak z nudów. Z braku laku. Tak dla hecy.

Nudę trzeba zabić! Ssanie tym bardziej, żeby się nie przerodziło w piekielny ból!

Napotkałam ciemna piękność. Delikatnie przypudrowana. Ubrana starannie. Elegancko prezentowała swe wdzięki, korzystając z górnego światła i prężąc się niczym kulturysta.
Nie wytrzymałam.
Deflorowałam.
Niczym raptus się rzuciłam na to niewiniątko.
Odzienie zewnętrzne rozdarłam!
Jak pergamin!
Nie stawiała oporów.
Poddała się bez zbędnych ceregieli.
Zwyciężyły moje żądze!
Głód!
Emocje!

ZASPOKOJONA WRESZCIE!!!!

Ale w lodowce mam grapefruita... myślę sobie, a zjem! A co! A zdrowo będzie, tak zaraz po czekoladzie! Wszak trzeba teraz pilnować linii, co by nie było jojo.
Teraz napadam ponownie. Z nożem!

poniedziałek, 21 października 2013

True story.

Prawda, sama prawda i tylko prawda.


I nie wiem, dlaczemu mam taki nawet w cipke dobry humor.
Bo Lepsza Połówka nie była uparta? A cukier przepełniający nas ... zacznie się niebawem przesypywać?

W każdym bądź razie, zmiany wychodzą powoli na lepsze.
Żale na bok. Jeszcze znaleźć zajęcie dochodowe, wzmocnić mięśnie brzucha i pośladków.

Powoli chyba zaczynam dochodzić do poprzedniej równowagi. Ale bardzo pooooowoooooli.

wtorek, 8 października 2013

Cuda, grzdylki i przecier pomidorowy.

Cuda, cuda, cuda.

Ciągle czasu za mało. Tydzień zleciał, jak pstryknięcie palcem. Od poniedziałku do piątku, później szybkie pakowanie i w drogę. Jak to Napoleon krzyknął... na koń!
Albo może jakiś inny frustrat z kompleksami...

Na week wybrałyśmy się z Lepszą Połówka i Panną Vlk do słynnego Karpacza. A co. Nawet udało nam się razem szczytować :) 4 h mozolnej drapaniny się pod górę, 11,5 km drogi samymi nogami, aby bez więszkego entuzjazmu podziwić widoki na Pepiczkowo i Jelenia Górę w oddali. Bynajmniej jakaś kobitka tak twierdziła, że właśnie za tamtą górą jest owa Jelenia, ale dokładnie nie wiedziała.
Bez entuzjazmu, bo gdzieś na 8 km drogi zamienił się w zmęczenie.
Ale przyjemne zmęczenie.

I powiem głośno! DOSZŁAM! Bez niczyjej pomocy!
Ba, powiem, że DOSZŁYŚMY wszystkie. Razem, ale osobno! 

Weszłyśmy, zeszłyśmy i zjechałyśmy po trochu, następnie padłyśmy. :D Było cudownie.

fot. Panna Vlk.


Efekt spaceru pań z mniejszych miast - zakwasy i zbolałe grzdylki (takie mięśnie).

OPERACJA ŚNIEŻKA w programie przewidywała: dobrą zabawę, alkohol, sen, uśmiechy, mała i większą gastronomię, zwiedzanie, >> pole raksę<< (uwielbiam ten skecz). A także chwile z kulturą.

Niestety nie obyło się bez wpadki. U naszych sąsiadów - Pepiczków.
Normalnie wzięli i się zaczaili.
Zza zakrętu.
W dodatku we 4.
Z laserowa suszarką.
I wlepili mandat.
W koronach.
I jeden z nich strasznie szybko mówił po krecikowemu.
Więc zdjęć zza granicy nie ma, jest inna pamiątka;) Szkoda, że nie piwna:)

Wracając do teraźniejszych newsów, jadę dzisiaj rano do domu rodzinnego i takie oto cuda usłyszałam w radyju:
Pewna pani komornica, chcąc wyegzekwować należność od pewnej starszej pani, zajęła jej:
55 słoików z syropem malinowym, 7 słoików z przecierem pomidorowym, 37 słoików z marynowanymi podgrzybkami i jakieś kompoty i inne przetwory, których ilości niestety nie zdołałam spamiętać.
BRAWO!!!!
Swoją drogą syrop malinowy... dobra rzecz na zimę;)

Drugi news zapewne mniej newsowy, Ruskie przyjęły Znicz Olimpijski, który po kilku chwilach im zgasł.
Jeden z ochroniarzy bardzo szybko zareagował, zaskoczył wszystkich i niczym Prometeusz, zarzygałką, tknął w znicz ogień.
Wiadomo, żeby nie było, że Gazprom...







czwartek, 19 września 2013

Szczupła i młoda.

Dzień dzisiaj nie oszczędzał nikogo. Bynajmniej aura nie sprzyjała nad centrum kraju. Zimno, ponuro, aż butelki z rozkosznym alkoholem same chciały wskakiwać mi dziś do koszyka ;)

Ale nie, nie pochwyciłam żadnego napoju wyskokowego, chociaż kawowe likiery mnie ostatnio rajcują... Chyba mój organizm w ten sposób chce sobie zrekompensować braki, jakoby przez całe swoje życie kawy nie pijałam, prócz małych wyskoków w młodości w ilości 5-6 filiżanek.

Snując się po sklepach ze Zgredzikiem w poszukiwaniu ciżemek, spotkałam siedzącą sobie przypadkową starszą panią. Bez liny.
Przyglądała się nam bacznie, mlaskała jakby była na stołówce i czekała na zupę mleczną. Wreszcie zapytała z uśmiechem, takim, jak to przypadkowe ciekawskie starsze panie mają w zwyczaju, w której klasie jesteśmy?
Konsternacja nastała, bo z jednej strony nie wiedziałam, czy doradzać Zgredowi w kwestii ciżemek, czy zadowolić przypadkową starszą panią. Wychodząc na przeciw doradziłam i zadowoliłam przypadkową starszą panią. Skomentowała to stwierdzeniem, że skoro takie szczupłe i młode....to pewnie do szkoły chodzą. Sobie pomyślałam, że raczej na rentę powinna iść. W końcu niebawem chyba założę zakładkę "Poczekalniane historyje".

Droga przypadkowa starsza pani z obuwniczego! Poprawiła mi pani humor. Zakup ciżemek również, ale pani komplement sprawił, że nie dałam się pokusie i nie pobiegłam do drogerii w celu zakupu pachnideł, których pragnę, ale na które nie bardzo mnie stać!

Wcześniej pani w markecie chciała ode mnie dowód, gdy kupowałam wyroby tytoniowe Zgredzikowi.
Morał: nobliwa aparycja mnie nie będzie dotyczyła.

środa, 11 września 2013

Kommar rulez!

Siedząc sobie i myśląc nad kolejnym pomysłem jak tutaj nie zwariować, moje oczy zawędrowały ku rozgrzanej jak cegła lampce. Otulające światło bardzo mnie zaabsorbowało. Tak bardzo, że dopiero po kilku chwilach dostrzegłam to, co mój umysł dostrzegł wcześniej.
Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale nastroił mnie radośnie i zrobiłam pieczarkową potrawkę dla Lepszej Połówki!  Szkoda, że w okresie letnim te szatańskie stworzenia nie kojarzą się nam pozytywnie.

poniedziałek, 9 września 2013

Śmierć i jelita.

Może i wszystko robię za późno, ale dopiero zaczęłam porządkować rzeczy, które miałam ze sobą na urlopie. I znalazłam oto ten wymowny plakat, ukradziony z miejskiego słupa ogłoszeniowego w Pobierowie.


niedziela, 8 września 2013

Pani Dilda i Swietłana.

Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że robię sobie małą przerwę i odstawiam alkohol. A że moja inicjatywa był słuszna, moja Lepsza Połówka przystała i razem szłyśmy przez życie w abstynencji. Były oczywiście wyjątki, spisane na kartce w kratkę. Miało to nadać bardziej wymierny kształt naszemu postanowieniu. Wyjątkami były śluby, stypy, zaplanowane wcześniej grube imprezy i nasze święta.

Trzymałyśmy się długo. Lepsza połówka nie popijała sobie piwka racząc się meczami, a ja cieszyłam się, że robimy coś dla Naszego ciała. Wszystko fajnie, po 2 tygodniach przestało Nam prawie przeszkadzać.

Choć ostatnio jakoś ja łasa jestem na różne propozycje, ale w końcu i od każdego ograniczenia trzeba odrobinę odpocząć. Nieważne. Jak wspomniałam, na liście wyjątków znajdowały się grube imprezy. Jedną z nich było wkroczenie najlepszej przyjaciółki męża mojej Lepszej Połówki w wiek, który kojarzy się większości jako ten dorosły. Jego słodkie trzydzieste urodziny.
Było super, sam fakt, że każdy wyjazd do nich jest emocjonujący, bo jedzie się prawie 3 godziny, to sama atmosfera była bajeczna. Bydgoszcz rządzi! Nie obyło się bez wspólnych pląsów. Na stoliku kawowym również. We dwie.

Ekipa stała, znająca bardzo dobrze relacje, jakie są między mną, a Lepszą Połówką. Alkohol się lał, uśmiech nie ginął z twarzy.
Ale mimo to, zostałam umysłowo zmolestowana. Jedna z uczestniczek, swoją drogą kobieta pracująca na poważnym stanowisku bankowym, zapytała mnie, czy do seksu używamy dilda? I zdziwiona, jak to tak? Seks bez dilda? Ale jak?
Tym sposobem, po opowiedzeniu tej historii Pannie Vlk, urocza karierowiczka bankowa, dostała przydomek Pani Dilda.
Kilka pytań również nasunęło się w związku z reakcją Pani Dildy na negatywna odpowiedź o próbę wytłumaczenia, że dildo niekoniecznie musi odgrywać główną rolę. No niezrozumiała. Nawet nie chciała. Ale nadal pozostanie uroczą panią z banku, Pania Dildą:)

No i się pochwalę, nabyłam drogą kupna, całkiem legalnie, nowego domownika. Brzmi to jak bym uprawiała handel istotami żywymi. Poniekąd. Ale dobrze mi z tym. W każdym bądź razie, nowym członkiem jest Swietłana, prześliczna, o mięsistych liściach z pięknymi pułapkami muchołówka .

Swietka.


poniedziałek, 2 września 2013

Z kontekstu wycięte.

Siedzę i szukam przepisu na polędwiczki po chińsku i co znalazłam? Forum domorosłych radców i wyżalaczy, a tam same smakowite kąski, choćby o życiu, współżyciu i pożyciu...

cyt. "Syn z dziewczyną mogą być w wolnym związku, wnuk gustować w wielokątach, siostrzenica być lesbijką, kuzyn mieć romans, a koleżanka zza biurka kręcić z czterema na raz."

czwartek, 29 sierpnia 2013

Cesarz, 9 pałek, Słońce.

Ciężkie ostatnie dni.
Nic tylko łopata, grabie, krawężniki...
Plecy mnie tylko bolą od tego kreowania wizerunku ojcowych posiadłości.

Gadu gadu podpowiada mi w dodatku, że mam niekorzystny biorytm... phi! A przewal 12 kursów osobówką i załadunkiem po 300 kg krawężników, płyt i innego ustroństwa, a zobaczymy jaki biorytm wyjdzie.. zero wyrozumiałości.
GG podpowiada mi jeszcze, że zacznę przyciągać płeć przeciwną, bo słońce. A po cholerę mi to! Z dziadami się użerać, już i tak na co dzień mi wystarczy...  Cesarza i 9 pałek nie rozszyfrowałam, ale szczerze, trochę się boję. Dziady, 9 pałek ( na raz??) w słońcu i może w pozycji na Cesarza...? Nie, nie, nie, to wykracza poza moje perwersje. Ale świetna fabuła na pornusa:)

Nawiązując do poczekalnianych historyji, ostatnio często bawię w Łodzi. Tak Łodzi, wielkim mieście, gdzie się coś dzieje i na ulicy, ot tak, można spotkać przypadkowe lesbiątka :D:D:D
I co ciekawego zauważyłam? Prócz w/w pań, Łódź, to miasto przepełnione alkozombie. No normalnie jakiś wysyp. Widać to teraz, kiedy jest mnóstwo objazdów, które prowadzą w jeszcze dziwniejsze miejsca. Alkozombie gania alkozombie. Można by zrobić maraton alkozombiaków! Gdzie by się nie obejrzeć, wyłaniają się i snują.





wtorek, 20 sierpnia 2013

A idź pan ...

Żyję sobie już kilka ładnych wiosen, jesieni i zim też. Różne rzeczy widziałam. Popularyzacje sklepów samoobsługowych z jeżdżącymi wózkami na kółkach, darmowe torby foliowe, swetry w kształcie trójkąta, jeansy ze stanem tak wysokim, że gdyby nie cycki, zapinało by się je pod szyją..., oranżadę w torebkach foliowych ze słomką czy sławną KASKADĘ, która gasiła moje pragnienie w upalny dzień.
Fantazja ludzi piszących instrukcje obsługi też mnie z czasem zaczynała bawić. Zwłaszcza ostrzeżenia w nich, typu: suszarki nie wolno używać pod wodą. Technika szła do przodu, natłok ostrzeżeń w instrukcjach także, ale... zawsze jest jakieś ale. Skoro już piszą instrukcje dla durnych amerykańców to dlaczego nikt w punkcie pierwszym albo nawet 12, kiedy to już wiem jak i czym rozciąć taśmy zabezpieczające i pod jakim kątem się nachylić abym nie zemdlała, nie napisał, że fifi-rifi w drukarce podczas pierwszej instalacji może zacząć działać po upływie ok 1,5h!!!! A instalacja taka łatwa, w sumie samo się wszystko zrobiło! Ale po kilkuset razach włączania i wyłączania, majdlowania i nawoływania głośno "pań trudniących się odpłatnym cudzołóstwem"

Dziękuję ekipie sporządzającej owa instrukcję i wsparciu technicznemu! A najbardziej anonimowemu użytkownikowi, który na forum pewnie przypadkiem umieścił info, że sprzęt powinien być włączony i pozostawiony sam sobie przez kilkadziesiąt minut.

Efektem frustracji i rozpaczy jest strona testowa, na której musiałam dać upust emocji.
Do tego jestem głodna i zmarznięta!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Zwyrodnialcy na wakacjach.



Lepsza Połówka miała urlop 2-tygodniowy, więc tak byłam zaabsorbowana, że nie było czasu na nic.
Podczas urlopu tego wyjechałyśmy sobie ba mały odpoczynek nad nasze bałtyckie bajorko. Było bosko! Nie licząc drobnych wybryków pogodowych, było niebiańsko-bosko!
Słońce, piasek, szum rozbijających się fal. Można by w epicki sposób oddać nieogarniętą moc tego wytworu natury, ale nie chce mi się. Było jak być powinno.  Ja, Ona i woda.
Tylko te jazgoczące dzieci … jak by nie można było ich zostawić w domu. Ciągle tylko słychać było: Dorianek! Zostaw Waneskę! Waneska Zostaw Dorianka! Jeszcze jak trafiła się mamuśka z równie jazgoczącym głosem i poziomem IQ kamień polny 12 zaczynała się przepychanka! Waneska, bo cię utopię! Serio, tak jazgotka flegmatycznym, acz drażniącym głosem biadoliła do tego znudzonego dziewczęcia. Ale cholera nie utopiła. No nie utopiła! Nie było widowiska, Uwagi z TVN czy jakiejś Interwencji. 
I cholera obiecuję sobie, że zrobię zamek z piasku, ale taki z prawdziwego zdarzenia! To nie miałam szpadelka! Budowli nie było.
Za to którejś nocy, za sprawą czarów, przedawkowania Relanium czy innego dopalacza, bandyci rozmnażali się niczym pantofelki! Śpimy sobie jak królewny na naszym wielgachnym kopulodromie, późna godzina, aż słychać dźwięk tłuczonego szkła i głośny krzyk! Męski krzyk. Przerażony, męski, głośny krzyk. Aaaachrrrrrrrr...bleumiałkwik… bandyci! 3 Bandytów! Dzwoń na policje. Ciśnienie mi podskoczyło, cholera, nie wyśpię się, a przed 8 rano wybywałam na plaże zająć najlepsze miejsce. Po czym sytuacja powtarzała się przez około 40 min, tyle, że za każdym razem przybywało bandytów i morderców! Koleś doszedł gdzieś do 7 morderców i zwyrodnialców. Pan się uspokoił koło 3 nad ranem, a my nie mogłyśmy powrócić do błogiego stanu i objęć Morfeusza.
Innego zaś wieczora, podniecone tym, że mamy wakacje i możemy spożywać napoje wyskokowe, kupiłyśmy upragniony trunek i udałyśmy się na plaże celem jak to teraz modnie się mówi - zamiaru użycia napoju alkoholowego w miejscu publicznym. W dodatku za parawanem. I to wieczorem!   
W sklepie obsługiwała świeżuteńka jak wczorajszy pączek młoda dziewoja. Ale spoglądając na paragon, okazało się, że na plaży nie wypada pokazać się z takimi artykułami jak:


To, z czym wypada pojawić się na plaży.
To, z czym pojawiłyśmy się na plaży.
  • papier toaletowy i artykuły chemiczne, a po wszystkim obowiązkowy łyk wody gazowanej.

Ech, kocham to bałtyckie bajoro! Szkoda, że meduz nie było! Zrobiła bym sobie gustowny kapelusik.

Ach, zapomniała bym! Wielkie podziękowania dla Panny Vlk, za cudne śniadanie, miłą atmosferę, ponoć udana zabawę, tak mówią! I całokształt! Niespo się udała, Lepsza Połówka była zadowolona! Co prawda wskoczyła jej kolejna cyfra do życiorysu, ale za sprawą Panny Vlk  odbyło się to bezboleśnie!





Teraz jestem u siebie w domu, budowa wiato-altany w toku. Grechocząca betoniara nadaje bit. Niebawem wielkie otwarcie i gadren party na posadzce! Będą tany, mała gastronomia i obowiązkowa szarfa.
Szukam chętnej osoby, która namalowała by mi w tle gustowny widok na bajorko!