Z pamiętnika Dziwy Cmentarnej.

Listopad za pasem, telefon powoli zaczyna przyjmować połączenia od starych klientów. Tylko czy po kilku latach przerwy znowu oddać się pracy??



Wspomnienie 1.

Dzień deszczowy i prawie mroźny. Ja i Foxy Lady, ówczesna jeszcze nie partnerka, przyjęłyśmy zlecenie na umycie nagrobka ze starego lastryko. Zapuszczony, porośnięty mchem. Uparty nagrobek. Podstępny nagrobek. Standardowa procedura. Najpierw omiatanie, konewkowanie. Później rozrabianie zajzajeru, szczotki ryżowe w dłoń i ... szorować, szorować, szorować.
Ona to uwielbiała.
Gdy widziała tylko szczotkę ryżową, w jej oku pojawiał się błysk. Ta dziewczyna uwielbiała harówkę. Do tego stopnia lubiła się zabawić szczotką, że po jednym dniu musiałam jechać do hurtowni i dokupić szczotek. Zdzierała je jak hazardzista zdrapki.
Szorowała, szorowała, szorowała i wpadła do grobu. Lastryko było już zmurszałe, stare, spracowane i nie raz szorowane. Foxy Lady wyszorowała najwyraźniej mech, który był spoiwem płyty nagrobnej. Noga jej wpadła. Dotykała ziemi nieboszczyka. Nogą. W październikowe popołudnie.


Wspomnienie 2.

Kolejne zlecenie. Wybrałyśmy bardziej pogodny dzień. Bo to znajomy nagrobek. Starszy typ, wyblakłe lastryko, jasnoszare, ale widać, że w miarę systematycznie ktoś odwiedzał. Mchu mało. Bluszcz dziki wił się zewnętrznymi pasami pozostawiając mało wolnej przestrzeni zniczowej po środku. Sekatory w ruch, ciach, ciach i już fryzurka gotowa. Prawie młodzieżowa, przystrzyżona dość krótko, aby na dłużej efekt cieszył oko odwiedzających przybyszów. Pozostał tylko wazon. Coś z nim nie było tak. Stał jakoś koślawo, jakby czekał, aż deszczówka go napełni do tego stopnia, aż zacznie ulewać się na bluszcz. Komitywa bluszczowowazonowa?
Nie.
Sylikon.
Wazon wklejony był na sylikon. Gdy go targnęłam, a byłam dziewczęciem trochę niezgrabnym, okazało się, że wazon mam w rękach. Wazon miał zostać na grobie. Nie w mych dłoniach. A grób znajomy. Co ludzie powiedzą? Wandalki. Znajome wandalki. W dodatku odpłatne znajome wandalki.
Szybki kurs rowerem AGAT po mieście. Koszyk z detergentami i suszącymi się zwiewnie rękawicami zaczął się dźwięcznie trząść. Pedały pod siłą nacisku brzmiały jak miauczący kot.
Na złość w całym mieście nie było silikonu. Sylikonu pozbawionego koloru. A koszyk i pedały dawały mi już sie we znaki.
Spoiwo pozyskane droga niekoniecznie poprawną politycznie. Wazon wklejony. Tym razem porządnie. Nie było opcji, żeby ktokolwiek i cokolwiek się domyślił. Stał ładnie, przystojnie. 

Zamieszanie listopadowe opadło. Można było przejść do spraw codziennych. Spotkanie z właścicielami znajomego grobu. Trochę śmiechów, opowiastek Dziwy Cmentarnej. 
Musiałam zdradzić, że dopuściłam się dewastacji części nagrobnej. Sumienie nie pozwoliło mi tłamsić tego w sobie. 
Po wyznaniu całej prawdy,tylko prawdy, okazało się, że właścicielka, posesji wraz z nagrobkiem miała problem. Bo wazon nie stał tak jak wcześniej, nie podobało jej się, że jest taki prosty, że gdzie komitywa bluszczowowazonowa i wyrwała, tak, wyrwała wazon przyspojony porządnie i ustawiła w pierwotnym położeniu. Brawo! Nawet ja miałam problem, żeby drgnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz