poniedziałek, 8 września 2014

Wielki "come back" do historyji szpitalno-przychodniowych, czyli DUPA I CH*J.

Tak ścierpnięta nie byłam od wieków!
Gniecie mnie wszędzie!
Każdy mięsień związany z siedzeniem i leżeniem.
Cały tył Tarantiny właściwej!

….i wtedy Lepsza Połówka pchała mnie na wózku inwalidzkim po jakimś nie najładniej pachnącym, półokrągłym korytarzu. Gdyby nie wczesnopołudniowe godziny i światłocienie, jakie dostawały się przez okna, pomyślałam bym, że znajduje się w miejscu owładniętym szaleństwem, rodem z horroru o psychiatrycznych konotacjach z kaftanem bezpieczeństwa w tle.

Dodatkowo moje doznania potęgowało kwiczące, flakowate ogumienie owego wózka, które z każdym obrotem koła brzmiały jak przesadnie zaciśnięte pasy, skórzane pasy, na odnóżach pacjentów. Oczywiście wszystko w trosce o ich/nasze bezpieczeństwo. 

Tyłek zapadał mi się jak w dziurawym materacu.
Cała drżałam. 

Albo z powodu, z którego się tutaj znalazłam, albo ot tak, dla zasady szpitalnej.

Niepewność ogarniała mnie jeszcze bardziej.

Dotarłyśmy do strefy wind. 
W jednej z nich, swój upust frustracji zostawiono na wewnętrznych drzwiach. Osobą tą musiały targać zimno pastelowe emocje.
Poprawiły nam się humory.



Cóż za finezja, smak i wyczucie sytuacji!

Kilka godzin później dostałam na kończynę dolną nowiusieńkie, ekstrawaganckie obuwie! 
Wykonane i zaprojektowane specjalnie dla mnie. 
Prawdopodobnie wyprofilowane tak, aby pasowało tylko na Tarantinową kończynę! Obuwie, jest z kolekcji jesień-wiosna! Ma wywietrznik w miejscu palców, aby nadmiar ciepła mógł bez przeszkód wydostać się, nie powodując efektu piekarnika. Część łydkowa wyściełana watoliną, zapobiegającą odgnieceniu się, np. w długich godzinach spędzonych na leżeniu lub podpieraniu kończyny.

I kolor taki modny, biały….