czwartek, 24 października 2013

DZIKIE ŻĄDZE.

Coś zaczyna mnie ssać... ale jakoś nadzwyczajnie. Tak z nudów. Z braku laku. Tak dla hecy.

Nudę trzeba zabić! Ssanie tym bardziej, żeby się nie przerodziło w piekielny ból!

Napotkałam ciemna piękność. Delikatnie przypudrowana. Ubrana starannie. Elegancko prezentowała swe wdzięki, korzystając z górnego światła i prężąc się niczym kulturysta.
Nie wytrzymałam.
Deflorowałam.
Niczym raptus się rzuciłam na to niewiniątko.
Odzienie zewnętrzne rozdarłam!
Jak pergamin!
Nie stawiała oporów.
Poddała się bez zbędnych ceregieli.
Zwyciężyły moje żądze!
Głód!
Emocje!

ZASPOKOJONA WRESZCIE!!!!

Ale w lodowce mam grapefruita... myślę sobie, a zjem! A co! A zdrowo będzie, tak zaraz po czekoladzie! Wszak trzeba teraz pilnować linii, co by nie było jojo.
Teraz napadam ponownie. Z nożem!

poniedziałek, 21 października 2013

True story.

Prawda, sama prawda i tylko prawda.


I nie wiem, dlaczemu mam taki nawet w cipke dobry humor.
Bo Lepsza Połówka nie była uparta? A cukier przepełniający nas ... zacznie się niebawem przesypywać?

W każdym bądź razie, zmiany wychodzą powoli na lepsze.
Żale na bok. Jeszcze znaleźć zajęcie dochodowe, wzmocnić mięśnie brzucha i pośladków.

Powoli chyba zaczynam dochodzić do poprzedniej równowagi. Ale bardzo pooooowoooooli.

wtorek, 8 października 2013

Cuda, grzdylki i przecier pomidorowy.

Cuda, cuda, cuda.

Ciągle czasu za mało. Tydzień zleciał, jak pstryknięcie palcem. Od poniedziałku do piątku, później szybkie pakowanie i w drogę. Jak to Napoleon krzyknął... na koń!
Albo może jakiś inny frustrat z kompleksami...

Na week wybrałyśmy się z Lepszą Połówka i Panną Vlk do słynnego Karpacza. A co. Nawet udało nam się razem szczytować :) 4 h mozolnej drapaniny się pod górę, 11,5 km drogi samymi nogami, aby bez więszkego entuzjazmu podziwić widoki na Pepiczkowo i Jelenia Górę w oddali. Bynajmniej jakaś kobitka tak twierdziła, że właśnie za tamtą górą jest owa Jelenia, ale dokładnie nie wiedziała.
Bez entuzjazmu, bo gdzieś na 8 km drogi zamienił się w zmęczenie.
Ale przyjemne zmęczenie.

I powiem głośno! DOSZŁAM! Bez niczyjej pomocy!
Ba, powiem, że DOSZŁYŚMY wszystkie. Razem, ale osobno! 

Weszłyśmy, zeszłyśmy i zjechałyśmy po trochu, następnie padłyśmy. :D Było cudownie.

fot. Panna Vlk.


Efekt spaceru pań z mniejszych miast - zakwasy i zbolałe grzdylki (takie mięśnie).

OPERACJA ŚNIEŻKA w programie przewidywała: dobrą zabawę, alkohol, sen, uśmiechy, mała i większą gastronomię, zwiedzanie, >> pole raksę<< (uwielbiam ten skecz). A także chwile z kulturą.

Niestety nie obyło się bez wpadki. U naszych sąsiadów - Pepiczków.
Normalnie wzięli i się zaczaili.
Zza zakrętu.
W dodatku we 4.
Z laserowa suszarką.
I wlepili mandat.
W koronach.
I jeden z nich strasznie szybko mówił po krecikowemu.
Więc zdjęć zza granicy nie ma, jest inna pamiątka;) Szkoda, że nie piwna:)

Wracając do teraźniejszych newsów, jadę dzisiaj rano do domu rodzinnego i takie oto cuda usłyszałam w radyju:
Pewna pani komornica, chcąc wyegzekwować należność od pewnej starszej pani, zajęła jej:
55 słoików z syropem malinowym, 7 słoików z przecierem pomidorowym, 37 słoików z marynowanymi podgrzybkami i jakieś kompoty i inne przetwory, których ilości niestety nie zdołałam spamiętać.
BRAWO!!!!
Swoją drogą syrop malinowy... dobra rzecz na zimę;)

Drugi news zapewne mniej newsowy, Ruskie przyjęły Znicz Olimpijski, który po kilku chwilach im zgasł.
Jeden z ochroniarzy bardzo szybko zareagował, zaskoczył wszystkich i niczym Prometeusz, zarzygałką, tknął w znicz ogień.
Wiadomo, żeby nie było, że Gazprom...